Jak zakochałem się w Barbórce Cieszyńskiej.
2008-12-28 22:53:58
Powinienem chyba zacząć od tego, że chciałem pojechać ten rajd, jak żaden inny. Od początku sezonu. Musiałem wystartować w cieszynce! Byłem tam na oglądarze, nie wiem ile razy: 7-8? Od kiedy z moim kibicowaniem ruszyłem się poza Dolny Śląsk, to Cieszyńska Barbórka była obowiązkowa.
Z drugiej strony widziałem na tym rajdzie wiele. Łącznie z sytuacjami, gdy Wojtek Herban, skądinąd mój dobry znajomy, trafił w ludzi, w tym w Krzyśka Kasprzaka, też mojego kolegę, a zarazem kumpla Arka Sachy (razem z kilkoma innymi osobami tworzą rallyart.pl), który na tamtej cieszynce był razem ze mną, a wszystko zdarzyło się 100 metrów ode mnie i Arka... Z drugiej strony startu w cieszynce obawiałem się chyba bardziej niż debiutu w rsp pzm - wszyscy przecież wiemy, że to chyba najtrudniejsza impreza w sezonie. Teraz trochę poprzynudzam o przygotowaniach... Po Lausitz było rozbieranie silnika. Szukaliśmy czemu tyle oleju wywala do dolotu. W międzyczasie zamówiłem zbiornik na odmę... na wszelki wypadek. Ściągnęliśmy głowicę, oczywiście w cylindrach masakra, ilość nagaru po spalonym oleju przerażająca, świece zalane olejem na amen, dolot nasmarowany jakby kto wrzucił go do beczki z olejem - obraz nędzy i rozpaczy. Zajęło to cały dzień, ale głowica została rozebrana, umyta, to samo z dolotem. Przy okazji przyszły nowe świece i inne drobnostki. Strasznie ucieszyło mnie, że tuleje cylindrowe są dotarte tak jak trzeba i ogólnie stan silnika jest bardziej niż zadowalający. Suma summarum autko było gotowe w nocy z czwartku na piątek, na tydzień przed rajdem. W związku z tym, że nadarzyła się taka okazja, chcieliśmy pojechać do Tychów na tor fiata. W piątek po pracy odpaliłem swifta, przejechałem może kilometr i się zaczęło. Stoję gdzieś w polu, a auto zgasło. Pompa paliwa dziwnie jęczy, pomyślałem, że to dziwne, że ona tak znienacka, niejako przy okazji pada. Kilka telefonów i jadę po drugi bak... przy wymianie okazało się, że malutką dziurką (2mm średnicy) w rurze wlewowej, którą na Lausitz zrobiła szutrówka potrafi na 40 km oesowych przyjąć i wsadzić do baku 5 czy 10 kg szutru - to dlatego nie dojechaliśmy Lausitz!!! Rano pobudka, na chwilę do firmy, i siedzimy we trójkę (ja, Gugu i Przemo, który mi bezinteresownie pomaga nieustannie składać i rozkładać swifta) w zielonym tranzystorze i lecimy na Bieruń. Spóźniliśmy się tylko godzinę. Gugu poszła zapisać nas i opłacić koszty treningu, a my z Przemem zakładamy dość łyse toyo. Jeszcze tylko sprawdzenie ciśnienia (w międzyczasie jakieś bmw rozwala miskę olejową o studzienkę nieopodal), a inny type-r urywa 5 metrów wcześniej zderzak. W końcu robimy opis i za chwilę eja ze stoperem! Cholera, ciężko się przełamać i wejść na owal bez odjęcia... Poza tym całkiem wesoło. 3 przejazd, staram się jechać agresywniej, opóźniać hamowania... na jednym z nich nagle, bez ostrzeżenia opona puszcza i lecimy jakieś 20 metrów w trzciny. Jak ja się cieszyłem, że nie było tam żadnej studzienki! Przy 4 przejeździe ruszam jak do oesu no i ...kufa mać! znów dym z wydechu... którędy ta cholera bierze olej? Może rzeczywiście za luźno poskładaliśmy motor? Problem więcej się nie pojawia, ale też i starty są spokojne. Potem na prawy wsiada Przemo - to jego debiut... na wejściu na owal już jestem pewien, że nie odejmę nic a nic... ale w interkomie słyszę "nie rób mi tego" :). Odpuszczam trochę, ale zaczynam się bawić autem i prędkością. Trening kończy się, toyo znikają do drutów, w rozmowie z ludźmi z azt mówię, że ten trening właśnie powinien się zacząć bo robi się ciemno, ślisko i mglisto jak na cieszynce. Dziękujemy za świetną imprezę i wracamy zielonym tranzystorem do domu. Wprawdzie było aż nadto przyczepnie, z drugiej strony chyba się całkiem skutecznie przełamałem, choć boję się, że po wypadku sprzed roku jeszcze ciągle mam za duże opory. Po powrocie myjemy autko, zmieniamy płyn i uszczelnienia w hamulcach i gotowe... pozostaje założyć oil catch tank... tylko, że Marcin zamówił inny niż chciałem, a zał. J jasno mówi o 2 litrach pojemności.. a ten, który przyszedł ma 0,5 litra może. Zamawiamy ponownie taki jak trzeba i czekamy na wyjazd. Po drodze na zapoznanie odbieramy właściwy zbiornik na odmę i lecimy do Cieszyna. Śpimy w hoteliku przy stadionie, gdzie nie ma nikogo z rajdu, jest super cicho i spokojnie i można odpocząć po wariackim tygodniu pracy. Rano na zapoznanie. Ślisko jak cholera, a ja ciągle staram się znaleźć ten optymalny opis. Kilka partii z premedytacją opisuję wolniej. Szybkie zakupy i śniadanie w aucie. Potem jeszcze tankowanie... i znów tłumaczę panu ze stacji co to jest MG ;), w międzyczasie przyjeżdża reszta ekipy wraz z rajdówką. Robimy BK, ważenie i lecimy pod hotel, bo trzeba zamontować zbiornik na odmę. Oczywiście w malusieńkiej komorze silnikowej swifta nie jest łatwo wsadzić 2litrową banię. W końcu udaje się i lecimy na start. Wstawiamy auto do parku przedstartowego i w tej chwili zaczyna sypać śnieg. Kolejne załogi jadą przez rampę, a my siedzimy sobie przy ciepłej herbatce w knajpce na cieszyńskim rynku. Wreszcie czas na nas. Odśnieżanie swifta i z powodu zaparowanych szyb na półślepo wjeżdżamy na rampę. Potem szybko do hoteliku i spaaaać! Rano szybka pobudka i zanim jeszcze dobrze otwarłem oczy spojrzenie za okno... śnieg tylko na dachach i trawie! A miało być biało! Szkoda... Jedziemy na serwis rajdówką. Chłopaki marzną tam już jakieś 3 godziny. Po drodze dość ślisko, nawet na głównych drogach. Co będzie na oesach? Nigdy nie ścigałem się po lodzie :/. Na serwisie pozostaje zrobić i spakować isostara, herbatę w termosach i sprawdzić ciśnienie w oponach. Kręcimy się po okolicy - niedaleko serwis mają Łukasz i Jucek. Chłopaki mówią coś o mediach... my twardo zostajemy na zimówkach, tyle, że szerokich. W międzyczasie zwijają się serwisy Gielaty i Kuzaja, a Andrzej Szkuta mówi nam o wolnym przejeździe na os1 - to żarty jakieś? Rajdy się komuś pomyliły? W końcu nasz czas. Wyjeżdżamy z serwisu i jedziemy na os1. Mimo wolnego przejazdu możemy jechać w kaskach, więc można naprawdę zapoznać się z nawierzchnią, a przy okazji sprawdzić opis - pasuje mi idealnie. Jedziemy na drugi os. Tu znów wolny przejazd. No to trochę przegięcie. Proszę Gugu o mierzenie czasu na stoperze i lecimy tak na pół szybko. Po drodze mijamy Łukasza Gadowskiego, który wywalił w skarpę na wolnym przejeździe... teraz pluję sobie w brodę, że nie pomogliśmy mu, bo wystarczyło kawałek liny i byśmy ich wytargali z tego rowu. Na mecie okazuje się, że 11 załóg miało pomiar czasów, które są wpisane w tablicę, nasz czas plasuje się w połowie tej pierwszej 11tki... hmmm.. nieźle. Po drodze na os3 próbuję dodzwonić się do chłopaków z Micry, Łukasz odbiera ale słyszę odgłosy rajdówki... czyli wyjechali, a jemu telefon odebrał się sam w kieszeni. Po drodze dwie czy trzy suszarki, ale jedziemy przepisowo i jesteśmy przed os3. Trochę rozmów z innymi załogami, Łukasza nie ma ciągle i nie odbiera telefonu :/. W końcu nasz czas. PKC, kaski, pasy, intercom, start. Początek jadę bardzo badawczo, choć jest bardziej mokro niż lód. Im dalej tym fajniej mi się jedzie, tylko nie wiadomo skąd pojawiają się problemy przy redukcji na 2, a jeszcze bardziej na 1. Opis pasuje mi jak nigdy, miejsca które specjalnie opisałem wolniej jadę, tak jak Gugu dyktuje. Wiem, że można tam sporo szybciej, ale wiem też, że to w tej chwili dla mnie za szybko. Czasem tył gdzieś tam wyfrunie na szybkiej partii, ale chyba pierwszy raz nie robi to na mnie wrażenia. Po prostu jadę to co Gugu dyktuje. Inna rzecz, że Chybie nie leżało mi już podczas zapoznania. Po dwóch genialnych oesach, ten trzeci jakiś taki na siłę... Przejechaliśmy jakieś 3/4 oesu. Po dłuższej prostej mamy hamowanie L90, krótka P90 200 hamowanie L->P5 hak 120 hamowanie! P2->L4-!. Pamiętam tą partię z zapoznania. Jedzie mi się genialnie. Na hamowaniu do P2->L4-! coś wali z tyłu auta, może kamień? Wchodzimy w prawy, przełożenie w lewy i nagle tył leeeeeeeci, szybko kontra, trzymaj gaz, trzymaj! Ale widzę, że nie da rady, zapinam bloki i stajemy przodem na łące, tyłem na asfalcie, 5 metrów przed nami widownia. Byłoby śmiesznie, ale przecież walczymy o trzecie miejsce w klasie na koniec roku. A tu przód mieli i nie mogę ruszyć się nic a nic! Klakson! Dawać, dawać! Pchajcie! Pchajcie! Matko, skąd oni się wzięli? Przecież to normalne, że na cieszynce wraca się z oesów z stanie totalnego ubłocenia, bo inaczej rajdówki się nie wypchnie. Wreszcie nas wypchnęli. Jedziemy dalej. Coś się tam tłucze z tyłu, na lewych łukach zamiata jakby bardziej, ale ja jestem wściekły jak osa, trochę odpuszczam, czasem zgrzytam biegami przy redukcji i wreszcie meta. Wpisują nasz czas, za chwilę już czas Grześka Gasia. Prawie 40 sekund w plecy! Masakra! Ile siedzieliśmy na tej łące? Ile dostaliśmy przez samą jazdę? Trzeba teraz cisnąć ile się da. Jedziemy na serwis. Tył znów się tłucze i to coraz mocniej. Przed pkcem wychodzę i kładę się, żeby zobaczyć co się dzieje. Ups! W prawym tylnym wahaczu urwało przednią tuleję, i wahacz i koło trzyma się na jednej tulei, przód wahacza za to praktycznie szoruje po ziemi. Jeszcze pkc, na wagę nie jesteśmy w stanie wjechać, bo złamany wahacz przepycha ją ciągle, przegrupowanie i serwis. Kaktus i Janusz wymieniają błyskawicznie wahacz i lecimy na drugą pętlę. Os4 to już praktycznie tylko mokry asfalt i błoto. Cisnę ile się da, ale z drugiej strony nie chcę przegiąć. Bez jakiś szczególnych wydarzeń jesteśmy na mecie i znów ponad 20 sekund do Gasiów! Matko, gdzie oni nam tyle kładą?! Wiem, że czasem odpuszczam, ale żeby to tyle dawało? Jedziemy na os5. Start, spadanie do potoku, przez potok spokojnie, po lewej stoi jakiś type-r, do góry partia do prostowania, potem cudne wejście w lasek z podbiciem, prawy 4, lewy 3 otwarty, hamowanie p6 i lecimy w dół, zakręt w zakręt przekładamy się z boku w bok na prostych kołach, jest bosko! Dochodzimy do partii, którą na zapoznaniu opisaliśmy bardzo ostrożnie. Tu odejmuję i prawy hak do tyłu jedziemy spokojnie. Reszta oesu idzie jak z bata strzelił i meta. Gaś 10 sekund z tyłu. Odrabiamy? Chłopaki mówią, że się obrócili... Ale to i tak 10 sekund. Jedziemy na os6... a tu niewypał kibice znaleźli i kolejny odwołany oes. Wprawdzie nie leżał mi, ale to nie znaczy, ze mam go nie jechać! Jesteśmy wściekli. Serwis. Zakładamy eletrownię i lecimy na 3 pętlę. Os7. Kolejka przed startem strasznie długa. Czekamy jakieś 20-30 minut. Wreszcie pkc, start i lecimy. 200 metrów od startu P2 przez szczyt i lecimy tyłem po polu z lewej, ale nie puszczam gazu, trzymam kontrę i.. lecimy tyłem po polu z prawej, wychodzimy z tego i lecimy dalej. Zrobiło się bardziej ślisko niż na pierwszej pętli. Spokojne hamowanie do P opór i jedziemy dalej. Szybka partia z przejściem przez szczyt, potem mocne spadanie z lewą dziewięćdziesiątką na końcu, chwilę potem lewy opór, 300 metrów napędzania, mocne hamowanie P4 keep in -> L3 i zaczyna się taka miodna partia! Jedzie mi się coraz genialniej. Trochę odpuszczamy po spadaniu, gdzie chyba na 2 przejeździe pacnął Janecki, chwilę potem krzyżówka, na której jakoś co przejazd ciągniemy łapę, za chwilę druga bardziej przyczepna i banan nie schodzi mi z twarzy, szczególnie jak dochodzimy do partii P3->L3->P3 wąsko... jakoś się tym wąsko nie przejmuję i zamiatając dupą cisnę z zakrętu w zakręt. Dochodzimy do łącznika szutrowego, wypadamy z pomiędzy zabudowań, a na końcu drogi przed nawrotem w oddali widzę rajdówke! Kurwiki mi się w oczach zapaliły i idziemy ile wlezie przez ten szuter. Na nawrocie trafiamy coś płytą, ale to nieważne. Widzę, że ludzie biją brawo (miłe to niesamowicie) i lecę ile umiem. Przez szczyt całkiem bez odjęcia, potem na spadaniu L1->P1! podbija, odejmuję, bo wiem, że jak chłopakom z peugeota nie wyda to nas czeka albo ich bagażnik albo pole, ale i tak za chwilę siedzimy im na zderzaku. Klnę do intercomu, że po zawodach, bo tu nie ma gdzie zjechać. I tak na partii gdzie powinniśmy zapiąć 5, jedziemy na 3ce. W końcu z lewej kończy się zaorane i zaczyna łąka. Chłopaki pugiem ładują się w tą łąkę, a my mrugając z podzięce awariami lecimy dalej. Ależ mi się cudnie jedzie. Szkoda tylko, że kilka razy zdarza się, że wypada nam bieg. Na szczęście ani razu w zakręcie, więc mamy tylko trochę nerwów i kilka sekund w plecy. Na mecie okazuje się, że jesteśmy przed większością aut z A6, które jadą przed nami. Gaś jest jeszcze szybszy... Czy on tu mieszka? (potem okazuje się, że mieszka :). Jedziemy na os8. Przed odcinkiem liczymy, że do pierwszego w klasie mamy trochę ponad minutę. Przyjechaliśmy po pierwsze w klasie, więc myślę, sobie, że w takich warunkach i przy takim tempie może zdarzyć się wszystko, w związku z czym idziemy ten oes pełną bombą, bo nie chcę sobie pluć w brodę, że brakło kilka sekund, bo na przykład Grześkowi Gasiowi nie wydało i gdzieś tam się obrócił czy go wypychali. No to lecimy. Spadanie do watersplasha jeszcze spokojnie, a potem pełny debil. Po drodze ze 2 razy tracimy bieg w zakręcie... oj grubo, ale jakoś wychodzimy. Dojeżdżamy do nawrotu w Zamarach. Tym razem już nie spokojnie. Wychodzimy z lewego bokiem i już widzę, że skarpa jest nasza. Walimy przodem, obraca nas, poprawiamy tyłem. Zgasło. Odpalam. Trochę do przodu, do tyłu i jedziemy dalej. Kawałek dalej zakręt (na jednym z filmików na youtubie można zobaczyć jak Dudziak przeszedł straszną bombą, nam na wejściu wybija bieg). Cięcie, rów, rów, cięcie, wbijam 2 i jakoś wyjeżdżamy. Kolejny zakręt i znów pach, nie ma biegu! Aaaaa! Znów się udaje. Szybsza partia po gładkim, potem L2 długi mocno podbija na wejściu 50 L2->P2 100 hamowanie L5 ciąć głęboko i odzyskuję wiarę w auto. Gugu dyktuje dość charakterystyczną prostą pod tytułem 100, 200 a może 300 ;), hamowanie L3+ długi przed słupem. Dojście, lekkie hamowanie, ustawienie z lewej i lecimy pięknie bokiem, na wyjściu podbicie, wybija bieg i lecimy sobie przez pole obróceni prawym bokiem do kierunku jazdy. Jakoś dziwnie spokojnie mówię do Gugu, że chyba dach (jakoś nas tak podbija na bok), a ona równie spokojnie odpowiada, że nie ma szans bo za wolno :). Stajemy. 1ka i nic. Wsteczny to samo. Klakson! Pusto! Wychodzę z auta, leci dwóch kolesi z safety, dawać więcej ludzi! Po 2 minutach jest nas 12 osób, ale swift zakopany do podwozia na całej powierzchni. Po 5 minutach nie mamy już siły. Ktoś załatwia traktor z pobliskich zabudowań. Przejeżdżają maluchy, traktor wyrywa nas z pola, wsiadamy i jedziemy. Boję się rozpędzić szybciej niż do 2ki. Biegi wypadają non stop. Alternatywną dojazdówką (po odwołaniu Chybia także w 3 pętli) dojeżdżamy na serwis. Nie ważne, że pewnie będziemy ostatni. Ale będziemy na mecie. Walczyliśmy ile się dało. A że nie wyszło? Trudno. Następnym razem zrobię to samo. Szkoda tylko, że tyle odwołanych oesów... Dla mnie sezon mógłby składać się z samych cieszynek. Łukasz Gadowski dziwił się na mecie, że wkładaliśmy im tyle na oesach, a i tak przegraliśmy. Trudno. Ukończyliśmy nasz pierwszy sezon. Był trudny. Na przyszły sezon póki co nie ma sponsora, ale nie poddamy się! A na cieszynkę pojedziemy na pewno :) PS. Przed pkcem wjazdowym na ostatni oes dowiedziałem się, że na os7 zrobiliśmy 12 w generalce pomimo wyprzedzania i problemów z biegami... po poprzednich rajdach zaczynałem wątpić w moje umiejętności, a ta wiadomość podbudowała mnie niesamowicie! Chyba wreszcie troszkę się przełamałem, a radochy było przy tym więcej niż przez cały rok :).
 
© Copyright 2010 Stolarek - koszule na miarę | All Rights Reserved - Polityka prywatności