25 Rajd Karkonoski – awarii kierowcy ciąg dalszy :/
2010-08-30 21:41:07
Po Rzeszowskim, na którym okazało się, że totalnie pokićkałem opis, a potem
według tego opisu pojechałem, stwierdziłem, że trzeba się naprawdę za siebie
wziąć.
Wszędzie trenowałem opis, wieczorami dymałem na rowerze, a jak tylko się
dało to starałem się jeździć autem troszkę szybciej niż przepisy pozwalają. Po
prostu strasznie chciałem odnaleźć moją dawną formę. Jeśli chodzi o auto to wymieniliśmy tylko chłodnicę na nową (poprzednia była oryginalna, więc za rok będzie pełnoletnia). Niby wszystko ok,
ale postanowiłem jeszcze się przejechać po dolnośląskich drogach i dość szybko
na dziurach znów odezwał się tylny amortyzator. No to auto do garażu,
wyciągnąłem lewego amorka i uprosiłem mamę, żeby o 5 rano pojechała z nim do HP.
Czesi sprawdzili i zadzwonili, że amor jest super i, że jeśli coś jest nie tak
to z drugim. Cholera! Wali na prawych zakrętach, że aż czuję jak mnie pasy
szarpią i ma być prawy?! Oni chyba jacyś nienormalni są... pojechałem na stację
diagnostyczną na ścieżkę i okazało się, że prawy tył leży i kwiczy. Powrót do
garażu, wyciągnąłem prawy amorek. Potem tylko przywiozłem busa od kupla,
zapakowałem graty do zetora (jakby ktoś nie wiedział pojazd bardzo popularnej
marki MG, model ZR 160 :) i w drogę do Jeleniej.
Wieczorem odbiór, urozmaicony żartami z Markiem Kiślem, kilka znajomych twarzy, chwila na przywitanie, wymiana kilku zdań i do spania. Udało nam się za małe dość pieniądze wynająć cały domek z 4 pokojami (każdy z łazienką) i wielką kuchnią z kominkiem, więc jak się ekipa
zjechała było naprawdę super. Rano pobudka o 4:20, kubek herbaty i w drogę za
górę do braci czechów. Punktualnie o 6 melduję się w HPSporting. Chwilę czekam
na Otę Houska - czyli właściciela firmy, ręcznie demonstruję niesprawność. Ota
obiecuje naprawić, a ja spadam do Polski. Szybkie śniadanie i z zaledwie
godzinnym opóźnieniem jesteśmy na oesach. Zaczynamy opis od 3 oesu. Udało się
tak trafić, że nie ma nim prawie nikogo prócz nas. Pierwszy przejazd jakiś taki
niepewny, ale wydaje mi się, że w porównaniu z rzeszowskim jest poprawa. Drugi
przejazd i milion dwieście poprawek. Jednak nie jest najlepiej. Trzeci przejazd,
kolejne poprawki i... chyba pierwszy raz pojawia mi się w głowie potrzeba
zrobienia czwartego przejazdu. Jako, że się nie da, spadamy na oes 2. Tutaj
idzie trochę szybciej i sprawniej, a i poprawek mniej. Jednak tutaj dość dużo
załóg i często stajemy, czekając, żeby się trochę uspokoiło. Na koniec os1.
Dziewczyny na starcie śmieją się, że znalazła się zagubiona załoga. Ten oes
idzie najlepiej i poprawek najmniej. Ogólnie jednak nie jestem do końca
zadowolony, choć jak już wspominałem jest o wiele lepiej niż na Rzeszowskim.
Spadamy do domku. W międzyczasie chłopaki dojechali busem i lawetą. Oklejamy
auto, chwilę późnej przyjechał Krzysiek z autoracing.pl i przywiózł nasz
nieszczęsny amorek z Czech. Składamy zawias i jedziemy na bk. Kolejka przed
pkcem, pogaduchy ze znajomymi, szybkie bk, na którym wszystkim zajmuje się Paweł
Tarapacki, który był pierwszy raz w naszej ekipie. Do tego na nic mi nie
pozwala, a ja nie mam czym się zająć i jakoś tak głupio ;)
Po bk do domku, próbuję chwilę się zdrzemnąć, ale co chwilę ktoś przyjeżdża i po
15 minutowej drzemce melduję się na dole. Dość szybko mija czas i lecimy na
start honorowy. Tu niestety obsuwa, a młode dziewczyny w ogóle nie potrafią
ogarnąć kolejki. Na szczęście zawodnicy jakoś sami się ogarniają. Rampa,
zaskakująco dużo ludzi i fotoreporterów i do domku. Aga nanosi poprawki w
notatkach, ja chwilę gadam z chłopakami i spać. Budzę się o 6 i jakoś już nie ma
spania. Prysznic, śniadanie i jedziemy na serwis. Leje i to porządnie. Jakoś
pomału udaje się poskładać nasze "supernamioty" ogrodowe z rurek kupione w
castoramie czy innym obi (jeżdżą już 2 sezony!). Przebieramy się na busie.
Chłopaki przeglądają jeszcze raz auto. Na przód zakładamy DS2500, tył jak zawsze
ferodo premier. Z oponami czekam do samego końca. Ja optuję za otwartymi toyo,
Aga ciągle suszy mi głowę, że za dużo wody. Wreszcie decyduję się na firestony
sz80 (innych opon na deszcz nie mamy). Wprawdzie jeździłem na tych oponach na
kjsach i od 3 lat mam takie z zetorze (tyle, że tam jest 215/40/17, a tu
185/55/14), ale w rajdówce były zakładane tylko na docieranie silnika. Poza tym
leje, oesy trudne, a ja zesrany ze strachu jak cholera. Jedziemy na pierwszą
pętlę.
Os1. Jeszcze na dojazdówce deszcz się uspokaja i widzę, że trzeba było
założyć toyo. Odliczanie, start i.. pełna turystyka i podziwianie widoków. Nie
mam w ogóle zaufania do siebie, opisu, a przede wszystkim do opon. Nie dzieje się
nic, bo jest dużo za wolno. Na mecie chłopaki z klasy spuszczają nam manto na 20
sekund. Kosmos. Toydols obudź się.
Jedziemy na os2. Troszkę się biorę za siebie,
coś tam zaczynam jechać, opony też jakoś dają radę, choć szału nie ma
absolutnie. Znów bez emocji. Na mecie 2 w klasie, ale Grzesiek Pendyk znów 10
sekund z przodu.
Jedziemy na 3 os. W wielu miejscach jest już sucho. W tamtym
roku jechaliśmy ten oes w drugą stronę i bardzo mi się podobał, szkoda, że w tym
roku nie ma hopy w Czernicy. Już na początku oesu mamy szybką partię w lesie.
100 P2 80 P2 100 P2, a tu ten ostatni okazuje się być P2 w 3 długi. Jako, że
jadę turystycznie nie ma z tym problemu, poprawiamy notatki i jedziemy dalej.
Pomału zaczynam się rozkręcać i coś tam jechać. Szczególnie na wolniejszych
partiach coś tam ogarniam, ale na szybkich ciągle tragedia i jakiś dziwny strach
w głowie. Na mecie przyjmujemy jeszcze 7 sekund od Grześka i jedziemy na serwis
na zaszczytnym ostatnim (i trzecim za razem) miejscu w klasie. Do Grześka mamy
37 sekund do Piotrka Janczy 13 sekund. Eh...
Jedziemy na strefę. Po ponad dwóch latach jeżdżenia z K-Sportem tym razem na serwisie jest Przemek, który ze mną przygotowuje i składa swifta na codzień, Paweł Tarapacki i Marcin, który jest w takiej roli pierwszy raz w życiu. Rano był dość poważny chaos. Teraz jednak
chłopaki ogarniają wszystko bardzo szybko i po 10 minutach mamy sprawdzone
auto, zmienione koła i klocki z przodu. Na drugą pętlę jedziemy na otwartych
toykach i ds3000 z przodu.
Os4. Kolejka przed startem. Wywalił Poręba. Poszła karetka. Pada hasło, że jedziemy alternatywną. Chłopaki za pkcem już się odwracają, za chwilę jednak zmiana decyzji (i bardzo dobrze, bo byłoby naprawdę duże zamieszanie). Wolny przejazd. Sprawdzamy opis, ale jako, że jedziemy bez
kasków, a swift cichy to teraz nie jest, robimy to dość niekonwencjonalnie. Ja
ściągam nogę z gazu, Aga czyta 3 zakręty i jedziemy, potem znów odjęcie i jakoś
tam idzie. Po drodze jeszcze na 5tym czy 6tym zakręcie oesu zimna opona trochę
puszcza i muszę omijać jakąś rozpędzoną stodołę, która się na nas rzuciła.
Dojeżdżamy do miejsca gdzie chłopaki pacnęli. Na wyjściu z lewego 4 trafili
prosto w drzewo bez żadnego hamowania. Nie wygląda to najlepiej. Dojeżdżamy do
mety, po drodze na szybkiej partii przez wioskę wpisujemy w notatkach dużą wodę
i na kolejny os.
Os5. Tutaj już wszystko ok, odliczanie i rura. Toyo chwilę się
dogrzewa, ale potem jest już ok. Jedzie się już całkiem miło i w miarę
dynamicznie. Ciągle odpuszczam szybkie miejsca, szczególnie z drzewami na
wyjściu, ale jest już o wiele lepiej, choć wiem, że jeszcze duże rezerwy są. Tak
gdzie jestem pewien opisu pozwalam sobie nawet na odrobinę szaleństwa ;). Tylko
jakoś dziwnie czasem tył skacze (a ja zastanawiam się, czy go jeszcze zmiękczyć
czy wrócić do poprzednich nastawów, bo rano przed startem tył zmiękczyłem).
Aga mówi, że opada jej mikrofon i trudno jej czytać trzymając go jedną ręką, a
kwity drugą. Ja się drę, że da rady, łapiemy się z powrotem w notatkach i lecimy
dalej. Po 3 km, hamowanie, za szczytem jakiś lewy ciasny przez szczyt i spadanie.
Niby da się to spadanie przejść na wprost i bez odjęcia, ja jednak przechodzę
tylko na wprost, mocno odejmując, szczególnie, że w notatkach mam odpuść.
Potem jakoś coraz sprawniej, opór pod krzyżem ładnie i zgrabnie (jak jest ślisko
to i mogę sobie pozwolić na podcięcie z ręcznego - bo na suchym za chudy w
uszach jestem, żeby jedną ręką podołać szperze, bo wspomagania ciągle brak).
W ogóle jakieś takie ciasne nawroty i opory idą mi szybko i sprawnie. Szkoda, że
na szybkich partiach jeszcze jest inaczej. Choć chwilami tył zaczyna już latać
na boki i Aga nawet wspomina coś, żebym nie przesadzał. Ja mówię, że zaczyna być
dobrze i wszystko jest pod kontrolą i że wraca stara szybkość. Końcówka oesu to
bardzo szybka partia przez las. Dobrze pamiętam to miejsce z zapoznania, bo dość
długo zastanawiałem się nad opisem. W końcu mamy Lx2 przez szczyty
dziwny do L2+, który po tym przejeździe zmieniam na L1dno. Aga krzyczy, że jest
za szybko, ja odpuszczam, do tego za szybko dostaję informację o lewym 4 z syfem
i niepotrzebnie hamuję. Metę mieliśmy opisaną w tym lewym 4, a tu dopiero żółte
tablice – opisywanie, aż do mety stop czasem się przydaje. Na mecie tylko niecałą
sekundę za Grześkiem Pendykiem. Trochę lepiej. Jedziemy na ostatni oes w pętli.
Trochę boję się partii po nowym asfalcie, ale jedzie mi się już całkiem fajnie
(choć większość szybkich partii już do końca rajdu odpuszczam). Tył, szczególnie
na podbiciach nawet na suchym tańczy i to czasem na prawie dokręconej piątce. Na
szczęście nie przejmuję się tym za bardzo i zaczynam dobrze się bawić. Po
nawrocie w Płoszczynce widzę na końcu prostej Corsę Artura Gilewskiego. W
połowie spadania dokręcam się na piątce i dość szybko zbliżamy się do Artura.
Dochodzimy go między dwoma prawymi1 z hamowaniem do L5. Do tej pory wyprzedzanie
na oesie mieliśmy przy mniejszych szybkościach. Tym razem było koło 150, a Artur
jechał z 50. Wrażenia niezłe w obu autach :). Troszkę zaczyna nam puszczać wydech
z przodu. Poza tym wydaje mi się, że auto trochę słabnie. Do mety w miarę
sprawnie i wygrywamy z Grześkiem o sekundę. Za to chłopaki z żółtego swifta
wkładają nam 3 sekundy. Seryjnym autem na jakiś seryjnych dunlopach... myślę
sobie Toydols - nie jest dobrze. Młodzież w drucie klepie dziadka w megafurze, aż
miło.
Jedziemy sobie na serwis. Z wydechem nie możemy zrobić nic, bo brak czasu.
Resztę chłopaki ogarniają szybko. Na wyjeździe ze strefy znakowania opon zapala
się kontrolka ładowania. Kufa! Na dojazdówce gaśnie.
Os7. Tył, szczególnie na wolnych 90tkach dziwnie tańczy. Po 500 metrach od startu mamy dym w środku - właściwie dużo dymu. Jechać? Gasić? Jedziemy. Uchylamy szyby, żeby coś widzieć i
ciśniemy. Poprawiam się o 32 sekundy na niecałych 10 km! Kurde - nieźle. Mimo,
że w środku zadyma, a na mecie stop za nami siwo. Sędziowie mówią, że z tylnego
prawego hamulca się dymi... dziwne. Grzesiek wkłada nam tylko sekundę. Piotrek i
Paweł z żółtego swifta urywają przewód hamulcowy, zaliczają rów i już do samej
mety jadą bardzo pomału tylko na ręcznym. Dojazdówka krótka, więc jedziemy
na kolejny oes.
Przed pkcem patrzę pod auto - wywala olej z prawego tylnego
amora - przecież dzień wcześniej był robiony! Olej leci na katalizator i jest zadyma. Do tego trafia też trochę na oponę i dlatego tył się ślizga tak mocno. Wycieram co się da. Jedziemy na start.
No i rura. Tył z kilometra na kilometr skacze coraz bardziej, ale staram się
jeszcze szybciej jechać. Tym razem końcówka przez szczyty bez odjęcia i Aga
pierwszy raz mówi, że dla niej jest za szybko i się boi. Na mecie znów za
Grześkiem, ale niecałe 3 sekundy tylko. Wydech z przodu puszcza coraz bardziej,
tylny prawy amor też puszcza, ładowanie pali się większość czasu, ale ja
postanawiam nie odpuszczać, bo wiadomo, że to je rally, a poza tym Wisła niedługo
i choć mieliśmy jej nie jechać, postanowiłem, jeszcze w poniedziałek, że jak
dojedziemy w Jeleniej to Wisłę też jedziemy. No i lepiej cisnąć.
Os9. Jest całkiem fajnie, tył już w ogóle robi co chce, ale jakoś daję radę. Aż przychodzi
hamowanie przed mostem w Czernicy, pojawia się dziwny dźwięk, a swift przestaje
jechać. Przez chwilę myślę, że motor wybuchł, ale jednak to inny dźwięk. Dławi
się jak cholera, ale jakoś jedzie. Jako, że wydech z przodu puszcza już mocno, a
zapłony pojawiają się jakoś w momencie, kiedy zawory wydechowe są już otwarte,
ryczymy jak stado czołgów i z zawrotną prędkością 50 km/h (tak na oko, bo nie
działa ani prędkościomierz ani obrotomierz), bez odpuszczania gnamy do mety.
Strata do Grześka jakieś 3-4 minuty.
Dobra... jeszcze dojazdówka na metę. Grzesiek prowadzi nas po dojazdówce, bo my bez świateł no i dość głośni. Najgorsze są światła. Jakoś dojeżdżamy na metę do Cieplic. Wpychamy auto na
rampę. Gratulacje od Marka. No i próbujemy odpalić na pych. Franca nie chce.
Gugu zaczyna walić w dach, ale pcha i po jakiś 150 metrach chyba siłą woli
silnik odpala. Teraz jedzie nawet trochę lepiej. Dojeżdżamy do parku
zamkniętego, wyciągamy szampana i lejemy Grześka i Marcina - zwycięzców klasy.
Fatum przełamane, pierwsza ukończona, choć chyba cudem, runda Lausitzcup, a było
ich pięć!
- Lausitzrally 2008 - szutrówka wytarła dziurę we wlewie paliwa i wepchała 5 kg
szutru do baku,
- Łużyckie Hory 2009 - motor kabum!
- Karkonoski 2009 - na ostatnim oesie - superoesie - przełożenie główne jebudu,
- Łużyckie Hory 2010 - os1 - wolny przejazd - sworzeń trach, a my w płot,
- Karkonoski 2010 - jak widać, siłą woli można zapalać mieszankę w cylindrach.
Teraz usterki z karkonoskiego:
- dwururka za kolektorem oderwała się od flanszy i mieliśmy wolny wydech - jutro
naprawimy,
- linka od prędkościomierza okręciła się, kupimy i zrobimy do weekendu,
- prawy tylny amor w środę jedzie do hp i na piątek powinien być ok,
- alternator jutro do odbioru z naprawy,
- nie wiemy jeszcze co jest z zapłonem - cewka czy aparat, ale jutro zakładamy
najpierw cewkę, a potem jeśli trzeba aparat z cywilnego swifta i będziemy
wszystko wiedzieć.
Ogólnie plan jest taki, żeby w sobotę auto było gotowe na Wisłę.
Howgh!
PS. Alternator był OK. Pękł konektor za 20 groszy.