20 Rajd Dolnośląski – kierowca naprawiony, silnik zepsuty.
2010-10-11 22:38:36
Jako, że 3 ostatnie rajdy jechałem coraz gorzej, przed Dolnośląskim samow..rw był już maksymalny. Tydzień przed rajdem byliśmy w Tychach na torze. Zrobiliśmy 60 km na ostro. Wróciła radocha z jazdy i zacząłem znów czuć się dość swobodnie za kółkiem rajdówki.

Do tego rajd prawie pod domem, bo do Kłodzka mamy 42 km. Mimo, że tylko część oesów jechaliśmy wcześniej, to jednak nastawienie było dość mocno bojowe. W czwartek byliśmy o 4 rano w firmie, żeby przyjąć busa z Niemiec i przygotować produkcję na kilka dni. O 10tej wsiadamy w zetora i do Kłodzka. Odbiór dokumentów do zapoznania i OA można było zrobić przed czasem - wrobiłem w to Agę, a sam urządzałem sobie pogaduchy. Andrzej Szkuta potwierdził, że będzie Cieszynka, pan Piątek (prezes AZK) powiedział, że to, że w tym roku RPP nie ma startu honorowego i że nie jedzie prologu nie zależy od AZK, tylko, że tak zadecydował ktoś wyżej, no i po chwili lecimy na opis.

Na opisie spinam się jak się tylko da, żeby miało to wszystko ręce i nogi. Poprawek przez to jest ze dwa miliony, ale zasadniczo jestem zadowolony z tego co tam podyktowałem. Sama kolejność zapoznania u nas jak zawsze odwrócona i wywrotowa po prostu. Ale dzięki temu na oesach prawie nie spotykamy innych załóg. Za to ślady jakie zostały po zapoznaniu RSMP pomagają czasem inaczej pomyśleć o torze jazdy i jak nigdy, opisujemy bardzo dużo cięć (szczególnie na szybkich partiach). Największą zagadką dnia jest dla nas przejście przez główną drogę w Radkowie. Dość mocno kombinujemy też z przejściem przez szczyt obok przystanku, niedaleko mety tego oesu. Oes Bazylika idzie dość sprawnie, podobnie Krosnowice. Gdzieś w międzyczasie dzwoni Adrian Wronkowski, że po oesie jeździ cywilna vectra i robią sobie polowanie z suszarką w krzakach. Na koniec znana nam Dębowina. Szkoda trochę, że skrócona kilkaset metrów od startu. Sam oes jednak całkiem dobrze nam leży, bo jest bardzo zmienny i po prostu ciekawy. Po opisie jeszcze do pracy na 2 godziny i wreszcie chwila spokoju w domu. W piątek znów bardzo wczesna pobudka no i lecimy na zapoznanie. Najpierw opisujemy Kolonię Gaj. Mgła jak cholera, miejscami widać na 50-80 metrów, ale przynajmniej jest luźno i na oesie spotykamy może ze 3 załogi. Znów bardzo dużo poprawek, ale na koniec jestem całkiem zadowolony. Jedziemy na Spaloną. Coraz bardziej w mojej głowie wraca wizja toru jazdy jaką miałem jeszcze kilka miesięcy temu, a która gdzieś tam mi się zgubiła. Spadanie przez las od schroniska opisuję całkiem odważnie i mam nadzieję, że tak się uda to pojechać. Na koniec zostaje Międzylesie. Zagadkowa jest partia przez Różankę zaraz po wyjeździe z lasu, z krótkimi łuczkami na mostek (z małym podbiciem) i P1->L1 zaraz za nimi. W tamtym roku pod górę szliśmy to dnem na czwórce, ale w dół jakoś tak straszniej to wygląda :)

. Potem jeszcze BK, na które jadę sam, bo Aga zostaje w firmie. BK nie jak w latach poprzednich w autokompleksie na ul. Warty, tylko w jakimś zapyziałym warsztaciku na uboczu (RSMP było na Warty). Na BK jakaś chmara psów gończych z latarkami ogląda naszą klatkę. Każą też wykrzyżować pasy piersiowe. W klatce wynajdują, że śruby w przednich podporach są w rzędzie i na kolejną rundę mamy to przerobić. Próbują się przyczepić też do mocowań foteli, ale na szczęście im to nie wychodzi. Pytam Wojtka Nowaka, co będzie jak FIA zmieni całkiem sposób robienia klatek - czy wtedy mam wypruć starą z auta? W odpowiedzi słyszę, że jest to możliwe. Witki opadają. Przez 3 lata oglądali auto na wszystkie strony i jakoś nie znaleźli nic.
Wieczorem jeszcze na chwilę do pracy, spakować busa i do domu. Po godzinie napadają nas jakieś dwa nawiedzone rajdowce w osobach Piotrka Plezi i Pawła Ferdka. Wszyscy zmęczeni, więc dość szybko idziemy spać. Rano w rajdówki i do Kłodzka. Na serwisie, jak to od kilku rajdów bywa, totalny chaos. Na szczęście jest dużo czasu, auto jest przeglądnięte, więc nie ma problemu. Wiem, że na kolejnych serwisach chłopaki się sprężą i będą działać super. No to jedziemy na start, który dla nas jest wyjazdem z serwisu. Na początek Spalona. Jako, że od szpiegów pogodowych ;) wiem, że jest sucho i słonecznie, na kołach mamy toyo (jakby padało, to dla odmiany założylibyśmy toyo :).
Przed startem kolejka, ale jakoś nie łażę i nie gadam ze wszystkimi, tylko siedzę w rajdzie i układam sobie w głowie, żeby trzymać gaz i nie robić wstydu, ale żeby przy tym dojechać całym autem do mety. Wreszcie nasza kolej. Odliczanie i poszły konie po betonie. Pierwsza myśl, że jest dość głośno, druga: co ja tak szybko jadę od początku? Zawsze rozkręcałem się po co najmniej kilku kilometrach (jak nie oesach), a tu od początku całkiem szybko jest. Po drodze raz zamiast 3ki wchodzi 1ka. Na szczęście nic się nie urywa i po kilku brzydkich słowach jedziemy dalej. Od schroniska w las całkiem żwawo, chyba troszkę za bardzo odpuszczam drugi prawy za szczytem, ale ogólnie całkiem miło. Na mecie jestem dość zadowolony. Jedziemy na Międzylesie. Chwila relaksu przed pkcem. Dojeżdża Grzesiek Pendyk. Byliśmy szybsi o 7 sekund. Całkiem nieźle. Za chwilę stajemy na starcie. Maszyna startowa w postaci tablicy suchościeralnej w rękach sędziego działa znakomicie i za chwilę jedziemy. Po drodze znów wpinam 1kę zamiast 3ki, ale i tym razem wszystko wytrzymuje, tylko na chwilę ucieka koncentracja. Dzida przez Różankę wychodzi całkiem ok. Przed mostkiem tylko delikatne przyhamowanie i okazuje, się, że i w dół można całkiem szybko :). Do mety całkiem sprawnie i bez większych błędów. Po dwóch oesach mamy ponad 12 sekund przewagi. Czas na Kolonię Gaj. Przed startem Artur Gilewski pyta się jak opisałem hopę. Jaka hopę!? Myśmy na opisie mieli taką mgłę, że nie dało się pojechać zbyt szybko. Artur mówi, że on oderwał się fiatem stilo. Przemek Jędras tłumaczy, że jak będziemy widzieć tylko niebo, to wtedy jest hopa :). No to jedziemy. Dość szybko po starcie okazuje się, że jest trochę zakrętów za wolno opisanych - wszystkie praktycznie w ten sam sposób - zamiast 3 lub 3- jest 4. Niestety Aga ma tyle gadania, że nie przerywam jej poprawkami, a zresztą sam ledwie nadążam. Dochodzimy do szczytu z widokiem na niebo, po nim jest krótka i P3 nie wypuszczaj, więc gaszę szczyt i akuratnie wchodzimy w zakręt. W połowie oesu mamy w opisie 40 H! L4- -> L2. Mi się coś źle poukładało we łbie i wydawało mi się, że najpierw ma być L2. Jak się zorientowałem, to było za późno. Miejsca na hamowanie było 2 razy za mało, ale zobaczyłem, że łąka przed nami jest równa no i poleciałem na wprost. Lecieliśmy i lecieliśmy. Jak stanęliśmy popatrzałem na boki i zobaczyłem wodę dużo wody - ku.wa! bagno jakieś?! Od razu wsteczny. Auto nawet nie drgnie. 1ka. Ruszyło, wsteczny, jakoś pomalutku się suniemy. Klakson. W polu widzenia 1 kibic. Przybiega i pcha nas ofiarnie przez całą łąkę. Udaje się wreszcie wrócić na drogę. W lusterku nie widzę Grześka, więc dzida. Niestety pogubiliśmy się całkiem w opisie i jakieś 500 metrów szybkiej partii jedziemy na gały czyli pomału. Wreszcie znajdujemy się. Za chwilę przed szczytem stoi sędzia ze skrzyżowanym w górze rękami. Zablokowana droga? Odpuszczamy. Na dole z boku spokojnie stoi sobie pokiereszowana 106tka (niektórzy się zatrzymywali przy tym jełopie). No to dzida dalej. Nawrót we wiosce pomalutku i na żyletki, bo mamy promień skrętu tira. Ciasna partia między budynkami agresywnie, aż dostaje mi się zjebka, żebym nie szalał za bardzo. Ale przecież jestem wku.wiony strasznie to co mam nie jechać agresywnie? :) Wreszcie meta. 35 sekund w plecy. Z -12,6 robi się +22,9. Nie ma się co łamać. Plan jest taki, żeby odrobić to już w drugiej pętli.

Na serwisie chłopaki przeglądają tylko sprzęta i jedziemy. Tylko przy odpalaniu od rana niepokoi mnie jeden szczegół. Auto nie zapala na wszystkie gary. Ale po 2-3 sekundach działa jak trzeba. Nie mówię nic nikomu. Jedziemy na drugą pętlę.

Na spalonej trochę nerwowo, znów gdzieś nie ten bieg wchodzi, ale poza tym całkiem sprawnie, tyle, że niepotrzebnie chyba agresywnie. Na mecie czas praktycznie identyczny jak w pierwszym przejeździe. Grzesiek za to przyspieszył i odrabiamy tylko 3,5 sekundy. Oj będzie ciężko. Na międzylesiu dalej atak. Tylko ciągle nie ma tej płynności ani w jeździe ani w dyktowaniu. Chyba nie trzymamy ciśnienia trochę. Na szczęście jazda ciągle jest pod kontrolą. Pod koniec doganiamy Marcina Opałkę. Puszcza nas szybko, tylko troszkę wolniej musimy się ładować pod wiadukt, ale strata to może jakieś dziesiąte części sekundy. Grzesiek też nie odpuszcza i urywamy tylko 1,2 sekundy. Kolej na nieszczęsną dla nas Kolonię Gaj. Za dużo nerwów. Znów gdzieś tam na chwilę ucieka opis. Nawrót we wiosce prawie kończy się zsunięciem do rzeczki, ale udaje się chyba na milimetry. Wreszcie meta. Grzesiek tym razem jest szybszy o 4,1 sekundy. Z ambitnego planu odrobienia całej straty na drugiej pętli urywamy więc tylko 0,6 sekundy.
Na serwisie tylko przegląd auta i zmiana klocków z przodu, bo wszystko jest ok.

Trzecia pętla. Przed spaloną obiecujemy sobie, że idziemy pełną bombą, ale płynnie, bez szarpania i nerwów i z opisem w tempo. Pod górę jest dość dobrze, czyli tak jak na poprzednich pętlach. Po oporze koło schroniska, Aga mówi, że jest takie słońce, że nie widzi prawie notatek. Ja krzyczę, że spoko, bo do krawędzi lasu dojadę sam. W lesie jest już ok. Znów chyba trochę za mocno odpuszczam drugi prawy za szczytem, potem między L4 -> P4 długi otwarty znów wchodzi jedynka, ale na ułamek sekundy. Pod koniec lasu, Aga krzyczy, że przeginam, ja na to, że nie, że jest ok i że o to mi chodzi. Staram się cisnąć ile się da. Na mecie mamy czas o 4 sekundy lepszy niż w na pierwszej pętli. Hmm... myślałem, że będzie lepiej. Ale Aga mówi, że od początku jechaliśmy szybko i że dlatego tylko tyle urwaliśmy. No cóż. Zostało nam międzylesie, ale szans pewnie już nie ma. Na pkcu przychodzi zadowolony Artur Gilewski i mówi: Haha! Na spalonej poszliśmy wszystko. Zrobiliśmy 7:20, a wy? A my 7:10. Ku.wa! Nie gadam z Tobą! ;) Uśmialiśmy się jak nie wiem. Przyjechał Grzesiek. Zrobili 7:24! Czyli urwaliśmy im 14,7 sekundy! Zostało 7,6! No to będzie grubo. Marcin (pilot Grześka) mówi do Agi, że chyba muszą oboje zacisnąć pośladki, bo kierowcy teraz pójdą wszystko. Jak mówi tak robimy. Śrut pod górę ile wlezie. Do pierwszego zakrętu w ogóle nie hamuję, tył wykleja, ale mam to gdzieś i trzymam klepę nawet bez kontry. Samo się wyprostowuje :) Przez różankę na żyletki. Przy aucie ratowników, chwilę przed krzyżówką czuję, że jest naprawdę na styk. Do mety idę ile się da. Urywamy jeszcze 3 sekundy z czasu z drugiej pętli. Jest 5:57,4. Czekamy na czas chłopaków. Wpisują. 5:57,7. Zabrakło 7,3 sekundy. Ale i tak cieszę się jak głupi. Gratulujemy chłopakom i dziękujemy za to, że się nie dali. Bo znów strasznie cieszę się jazdą i walką. Jeszcze tylko rampa i ostatni serwis.
Chłopaki na spokojnie sprawdzają wszystko i wstawiamy auto do parku zamkniętego. Wieczorem w domu pokaz filmów rajdowych do 1 w nocy. Ale w niedzielę pobudka dopiero o 9 rano.

Do Kłodzka zjeżdżamy na 11tą. Jakoś tak dziwnie zaczynać rajd w południe :). Ekipa wyciera auto, sprawdza jeszcze raz wszystko i jedziemy na rewanż z Grzeskiem i Marcinem :).
Dębowina od początku dość szybko (tym razem bez zdziwienia z mojej strony:), choć trochę nerwowo. Niedaleko od startu hamowanie przed lewym oporem okazuje się dość śliskie, chwilę potem lewy 4 lekki zacisk okazuje się zasyfiony od wejścia i robimy sobie mały drift w stronę drzew, ale raczej wszystko pod kontrola. Od przepompowni w Wojborzu megadzida. W połowie L2- ->P3+ głęboko ciąć. Rok temu nie cięliśmy tego prawie wcale i wychodziliśmy na dokręconej trójce. W tym roku auto jest kilka koni mocniejsze, prawy cięliśmy mocno i wychodziliśmy prawie pełny bieg wyżej, a mimo to piątkę dokręciliśmy z 200-300 metrów później. Hmmm... dziwne. Ale nie ma czasu na dziwienie się, trzeba szukać studzienki w polu, od której mamy opisane hamowanie :). Kawałek dalej wejście w las. Wjazd na dużej prędkości, hamowanie do P 3- (rok temu był P4-, ale się wyprostował ;), a zaraz za nim L3 długi podbija okazuje się nadspodziewanie mocno zabłocony, więc znów mały drift na drzewa, ale trzymam gaz i nie ma stresu :). Do mety raczej bez przygód. Grzesiek jest szybszy od nas o 1,8 sekundy. Spoko, spoko, wiem, że była jeszcze rezerwa spora. Teraz Krosnowice. Za dużo przygód nie ma, tylko w pewnym momencie powraca znów dwa razy drżąca stopa. Nieładnie! W miarę się zbieram w sobie, ale na mecie mamy kolejne 1,5 sekundy w plecy. Dobra! Sami chcieliście! Nic nikomu, a szczególnie Adze, nie mówię, ale mam plana! Przejście przez główną w Radkowie pójdziemy bez odjęcia! I już! Po drodze widzę wcześniejsze załogi jadące dojazdówką pod prąd. Uhm... alternatywna będzie. Po drodze mili panowie policjanci z suszarką tak schowani w krzakach, że nie do wypatrzenia przed strzałem. Na szczęście dużo wcześniej wiemy dzięki systemowi wczesnego ostrzegania :). A ten młody z suszarką to takiego miał wku.wa na twarzy ze hej! Pkc, mamy info, że ktoś potrącił kibica i że kibic ma otwarte złamanie nogi. Wracamy alternatywną. Po drodze mijamy policyjny motocykl, Wojtka Chuchałę z Ryśkiem Ciupką w rajdówce i drugi motocykl. Ke? Na pkcu przed os4 dowiadujemy się, że kibica trafił Chuchała. No dobra, ale że policjanty pojechali z nim gdzieś? O co chodzi? Dobra, trzeba myśleć o oesie. Odliczanie, start i dzida. Chwilę od początku oesu wjazd na parking, który okazuje się nadspodziewanie śliski, potem gubimy się w opisie, ale trzymam klepę, bo nie pamiętam, żeby było tu coś do hamowania... i na szczęście mam rację :) Znajdujemy się na czas przed oporem i heja w las na dziurawy kawałek. Jest szybko i wesoło, tylko wszystkie 4 i 4+ powinny być 3+. Zapamiętuję sobie to do poprawienia i cisnę dalej. Wypadamy z lasu i motorek zaczyna gadać na 3 gary. No nie! Za co!? W związku z powyższym nie dotykam hamulca przez jakieś 2 km :) A co! Jak już się prawie 4ka dokręciła, jebło coś, zadymiło z rury i zdechło. Czyżby uszczelka? (Zaraz idę do garażu ściągać głowicę i będę wiedział na 100%). Dla nas po rajdzie. 100 metrów wcześniej w chaszczach stoi coś co pół godziny temu było hondą Jędrusińskiego. Oj grubo chłopaki rolowali, przez przód i tył, na szczęście po uprzednim położeniu się na boku. Załoga cała, honda też cała, ale na złom. Za chwilę chłopaki jadący hondą bez pomiaru czasu walą tyłem w latarnię (lampa spada ze 30 metrów dalej), odpalają i uciekają czym prędzej :). My ściągamy Przemka w Zetorze i na holu wracam do parku zamkniętego. Na strefie kupa rozmów ze znajomymi i słyszymy, że tam gdzie nas widzieli było szybko. To miło :).

Składamy majdan i jedziemy do domu. Wieczorem telefon od zaprzyjaźnionych ekip, że park otwarty, więc jedziemy po swifta z lawetą. Niestety nie mamy wyciągarki, więc chcemy auto wepchnąć rozpędem. Jest nas 4 chłopa i Aga więc damy radę. Przychodzi młody sędzia. Mówi, że pomoże. Na placu zostało może 4 auta. Chcemy cofnąć swifta kawałek do tyłu, żeby się rozpędzić. Sędzia spływa na ziemię w ataku epilepsji. Przemek i Mateusz złapali go od razu i przytrzymali. Dzwonię po karetkę. Po 1,5 minucie jest po ataku, ale chłop nieprzytomny. W międzyczasie wołam drugiego sędziego. Starszy pan jest w szoku, bo zna młodego od dawna. Dzwoni do jego rodziców. Wychodzi na to, że chłopak nigdy wcześniej czegoś takiego nie miał. Po jakiś 5 minutach młody odzyskuje pomału przytomność. Kładziemy go na materacu, okrywamy kurtkami. Po chwili jest karetka. Gdyby nie to, że zwichnął bark, wysłaliby go do domu...

Właśnie znalazłem zdjęcie z łąki :)

http://www.autoklub.pl//fotogalerie/krzysztof_babisz/dolnoslaski10/img0037.jpg


Aha... a na zapoznaniu wyrwano 26 bloczków za przekroczenie prędkości.
My na szczęście zachowaliśmy wszystkie.

PS. Rzeczywiście wydmuchało uszczelkę, ale tak skutecznie, że motor na śmieci. Rok temu, gdy po Dolnośląskim zmienialiśmy blok, nie zdążyliśmy splanować głowicy... teraz mamy za swoje.

 
© Copyright 2010 Stolarek - koszule na miarę | All Rights Reserved - Polityka prywatności