Nasz debiut w RPP - 44 Rajd Krakowski
2008-05-21 21:18:47
Chyba powinienem zacząć od tego, że w październiku 2007 miałem wypadek. Własna, rodzona
mama wymusiła na mnie pierwszeństwo i dwa auta skasowane, trochę stłuczeń nosa,
i kręgosłupa u mnie, połamane żebra u mamy i dwa skasowane auta. Jednak
najważniejszą kontuzją u mnie stała się chyba blokada w głowie.
W styczniu, okazało się, że będziemy mogli pojechać kilka rund ppzm. Decyzja
była szybka i jedyna możliwa... naszego swifta przerabiamy na coś więcej niż
cywila z klatką, który do tej pory jeździł w rożnych kjsach na Dolnym Śląsku i
okolicy typu Suwałki czy Szczecin ;)
No i zaczęło się... wydatki, wydatki, kolejne wydatki, w końcu Motorsport can be
very expensive i to bardziej niż się wydawało. Kolejną rzeczą oprócz tych
wydatków, która przeszkadzała, był brak czasu. Bartek Herban, który robił moje
auto spędził przy nim 2 miesiące nie robiąc chyba nic innego. Ostatnie trzy
tygodnie przed rajdem to w ogóle pełne szaleństwo, bo i ja dołączyłem do Bartka, a
mój dzień wyglądał tak, że od 6 do 17-18 w firmie, potem do fabryki do 1-2 w
nocy, chwila spania i do pracy. Niecałe dwa tygodnie przed rajdem
wyprowadziliśmy swifta z garażu, potem było docieranie (Bartek po południu, ja
prawie całą noc) i nazajutrz byliśmy już dotartym autem w kraku na hamowni, i
znów problemy: ciężko toto zestroić i w ogóle, wróciliśmy do domu takim autem
jakim pojechaliśmy (wcześniej jeszcze okazało się, że zawias, który kupiłem jakoś
tam wejdzie z przodu, ale z tyłu nie ma szans, więc z tyłu na rajd została
seria). W weekend przed rajdem miały być testy, które skończyły się zanim się
zaczęły, bo w świeżo włożonej skrzyni łożysko powiedziało, że mu się tam nie
podoba. W poniedziałek znowu telefony po świecie, szybki kurs do wrocka po
łożyska i skrzynia była poskładana. Potem autko pojechało do oklejania
(oczywiście w wyniku rożnych tam dziwnych zdarzeń oklejone zostało tylko w
połowie mniej więcej), skąd auto odebrał nasz dzielny serwis w czwartek przed
rajdem o 5 rano. Kolejna tura strojenia na pożyczonym pigybacku i okazało się,
że te 115 KM na razie jest i póki co więcej nie będzi,e bo przepływomierz działa
jak zwężka.
Trudno... w międzyczasie ja z Gugu, moją dzielną pilotką,
zaliczaliśmy nasze pierwsze prawdziwe (nie licząc imprez ppaik czy kamionek, ale
to jednak inne bajki) zapoznanie. Szczerze mówiąc, tego zapoznania balem się
najbardziej. Po drodze na pierwszy oes poznaliśmy za pomocą CB załogę Samary,
która jechała przed nami, atmosfera mocno się rozluźniła i jakoś niewiadomo
kiedy mieliśmy za sobą 1 przejazd dwóch pierwszych oesów. Drugi przejazd trochę
szybciej, trzeci już sprawdzając opis chwilami dość szybko. Sam byłem
zaskoczony, że to jakoś tak bezstresowo. Jeśli chodzi o pierwszy oes to oprócz
tego, że było widać, że jest strasznie szybki, to w drugim przejeździe stopień
wszystkich zakrętów na pierwszych dwóch kilometrach zrobiłem o stopień niższy :).
Drugi oes - zawoja, nie sprawiał już takich problemów, szczególnie, że był sporo
wolniejszy i ciekawszy. Po trzech przajazdach tarnawy i zawoi pojechaliśmy na
lanckoronę ...no coś pięknego, to jest to! Bardzo nam się ten oes podobał, a i
opis szedł już całkiem dobrze. 3 przejazdy Lanckorony i do domku, znaczy takiej
fajnej agroturystyki pod Myślenicami. Okazało się, że udało się spokojnie zrobić
3 przejazdy wszystkich oesów i to czego się bałem nie było, aż tak straszne. W
piątek odbiór, bk, start honorowy, ogólnie bardzo leniwie i bezstresowo. Ze
startu pojechaliśmy na kołach i po drodze coś zaczęło tłuc się z tyłu. Okazało
się, że lewy tylny amortyzator nie był dokręcony w zwrotnicy, niestety przy
okazji okazało się że zaczął też cieknąć. Potem dowiedziałem się, jak to jest
znaleźć amortyzator do swifta o 22 w piątek. Ostatecznie dwa tylne amortyzatory
przywiózł nam Damian Zygmunt. Rano na strefie chłopaki rozebrali zawias i
stwierdzili, że jednak to co jest w aucie jest w trochę lepszym stanie niż amory
od Damiana i zostawili zawias jaki był (powiedzieli mi o tym po rajdzie). My po
porządnym śniadaniu przyjechaliśmy na strefę ubrani w jakieś dziwne kombinezony
typu pajacyk ;) wsiedliśmy do auta, potem wyjazd, strefa tankowania... i
jedziemy na nasz pierwszy w życiu prawdziwy oes!
Najpierw trochę nerwów, ale
potem odliczanie, start i jedziemy. Pierwsze wrażenia ciekawe: o jak tu szybko!
i ile ludzi przy trasie! całkiem jak w RBR tylko jeszcze tyłek się rusza ;)
Inna rzecz, że obiecałem sobie być na mecie tego odcinka, więc jadę coś tam,
niby staram się cisnąć, ale wiem, że rezerwa jest chyba większa niż to co
wyciskam z siebie i auta. Przód wybiera świetnie, poddając się tylko na
największych nierównościach, natomiast tył jest jakiś taki niezależny i żyje
własnym życiem... czyli taka jest różnica między porządnym zawieszeniem a serią,
szczerze mówiąc zdziwiłem się :) Po drodze widzimy z boku micrę Janka
Rzeżuchowskiego i okejkę. Meta pierwszego oesu. Pytam się Gugu jakie wrażenia,
na co słyszę, ze jechałem jak c**a czy jakoś tak. Na mecie stop patrzymy na
wyniki i okazuje się, że dostaliśmy taaaaakie lanie od 4 załóg z klasy, że aż
wstyd... a za kolami dymią się ferodo premier :). Przed pekacem na kolejnym
oesie dowiadujemy się, ze drugi swift, który jechał za nami, już nie jedzie, bo
chłopaki zaatakowali krawężnik i się im koło za bardzo wygło. Wychodzi, że z 8
załóg po pierwszym oesie zostało 6. Drugi oes trochę szybciej, ale ciągle nie
wiem co robić z autem (jakby nie patrzeć jedziemy pierwszy raz w życiu ze szperą,
o tym, że pierwszy raz w rajdzie to już nie wspominam - po prostu takie testy z
wpisowym za 1200 zł ;). Na spadaniu, które mieliśmy opisane dość odważnie, hamują
nas kibice, za chwilę widzimy zdemolowane polo i Przemka Pasia z okejką. Na mecie
stwierdziłem, że chyba mamy to za grubo opisane i gdyby nie Pasiu to pewnie my
byśmy tam leżeli. Na co pilotka mówi mi, że szybciej to na codzień jeżdżę i że
ona zaraz chyba wysiądzie z tego auta... za kołami dymi się z ferodo premierów
:). Jedziemy na 3 oes. Aż mi się micha cieszy, bo lanckorona jest o wiele
wolniejsza i po cichu liczę, że w końcu coś zacznę jechać. Dojeżdżamy przed pekac
i okazuje się, że mamy wolny przejazd... 1/6 rajdu poszła w... :(. Na strefie
proszę Bartka, żeby zmiękczył trochę przód i narzekam na tył, a chwilę wcześniej
w trakcie przegrupowania udzielamy wywiadu dla tvp katowice, normalnie prawie
jak gwiazdy ;).
Druga pętla zaczyna się od skróconej tarnawy. Z jednej strony obcięta straszna
dzida, z drugiej kolejne zabrane kilometry oesowe. Na oesie znów nudy, miła pani
z prawego fotela dalej na mnie krzyczy, że za wolno, a ja się jakoś nie mogę
przełamać, jest jednak sporo szybciej, mimo tego, że po drodze zatrzymujemy się
przy jadącej przed nami ładzie, która stoi na zewnętrznej długiego L2 w 3. Z
daleka myślałem, że kierowca nas zatrzymuje. Jak się praktycznie zatrzymałem,
okazało się, że kręci ręką żebyśmy jechali szybciej... Na mecie okazuje się, że
nie tracimy już 2,5 sekundy na kilometrze do drugiego w klasie (1 jest Dudziak w
felicii kit car, więc to już inna bajka), a już tylko 1 sekundę. Poza tym
okazuje się, że jesteśmy na 3 miejscu w klasie. No, ale rajd się jeszcze nie
skończył, a ja chcę jechać szybciej. Wymienione na strefie nowe premiery też się
dymią... Os 5, zaczynam coś jechać. Podjazd pod górę, zaczynają się nawroty,
przed ostatnim jest P3 ciąć, przód z cięcia wychodzi prosto, ale tył wywala,
kontra, gaz, ale od razu widzę, że nie ma szans, więc zapinam bloki. Nie wiem
czemu śmieszyli mnie ludzie uciekający za szyba w drzwiach z mojej strony, ale
jakoś tak wyszło :) Za to potem oni się śmiali, bo nawracanie robiliśmy chyba na
6 razy. Na partii gdzie dachował Piękoś, mamy też kilka stresujących sytuacji,
kiedy przód trzyma i wybiera wszystko a tył bardziej leci niż jedzie. Dojeżdżamy
do mety oesu i znów 24 sekundy do drugiego w klasie przyjęliśmy, ale wiemy, ze
gdyby nie obrót to byłoby już całkiem nieźle. Co ciekawe, klocki przestają się
palić :). Zostaje nam tylko jeden oes, okazuje się, że w tym przejeździe jednak
pojedziemy Lanckoronę na ostro. Początek od startu z bardzo dużą rezerwą. Wiem,
że brakuje mi doświadczenia, żeby taką szybka partie pojechać ostro,
szczególnie, że drogowcy po zapoznaniu naprawiali trasę za pomocą smoły i żwiru.
Potem jednak zaczyna się wąsko, kręto i o wiele wolniej, co mi pasuje. Póki co
chyba bardziej lubię właśnie takie oesy. Jedziemy już chyba w miarę przyzwoicie,
po drodze na Ldno mamy chwilę strachu, kiedy nasz tył przy 160 przestawia się o
pół metra na mostku (przód nawet nie dał znać, ze tam była jakaś nierówność), a
na przedostatnim zakręcie przed meta (długi P5 z syfem) dowiaduję się, że jak
jest szpera, to gaz to trzeba trzymać, a nie puszczać... dobrze, że przynajmniej
się dowiedziałem :). Na mecie mamy niecałe 3 sekundy straty do 2 w klasie na 10 km,
więc chyba coś się zaczęło dziać, a i pilotka nawet troszkę mnie pochwaliła, a
klocki wogóle jakieś niezmęczone, czyli jak się nie hamuje to się jedzie szybciej
:). Po zjeździe z mety stop zacząłem drzeć się na cale auto z radości, że
przejechałem swój pierwszy pezetmot i jestem na mecie, i mimo, że jechałem jak
ostatnia sierota to cieszyłem się z każdego przejechanego kilometra, a do tego
wieczorem dostaliśmy pucharki za 3 miejsce w klasie!
W piątek jadę do czechów po poprawione tylne zawieszenie, w przyszłym tygodniu
powinienem dostać brakujące graty do motoru, potem wszystko poskładać, dostroić
i trenować, trenować, trenować, a za miesiąc rajd świdnicki - z jednej strony
boje się spadań do kamionek i walimia, ale chyba bardziej nie mogę się doczekać,
aż będziemy po nich ścigać się z innymi załogami i może się uda jakiegoś boka
zapiać na patelniach :).